Nim przejde do przejazdu do Vilcabamby, musze jednak opisac nasz ostatni wieczor w Cuence...Otoz zaczelo sie niewinnie...wyszlismy po zmroku zjesc kolacje na miasto..w sumie chcielismy pojsc do jakies restauracji ale zatrzymalismy sie juz za rogiem przy Panu z wozkiem z szaszlykami i kukurydza..Zjedlismy po szaszlyku i kukurydzy i zadowoleni z tak pysznego i taniego posilku stwierdzilismy, ze cos duzo dzis panow z wozkami i innych straganikow z jedzeniem, wiec warto zobaczyc co tam jeszcze ciekawego daja...W ten sposob przyjelismy jeszcze po 2 empanady z cukrem ( pyszniutkie, swiezo smazone, niczym faworki) i zatrzymalismy sie przed Pania z dziwnym garnkiem, bardzo ochoczo zachecajacej nas do sprobowania jego zawartosci...okazalo sie ze Pani polewa przepyszny napoj alkoholowy, cos a la nasz grog, tylko bardziej ziolowo-owocowy. Nim sie obejrzelismy, na placu obok rozstawiono jakis namiot i zaczeli sie zbierac ludzie. Okazalo sie ze bedzie tu festiwal tancow ludowych! Ochoczo wiec poprosilismy o kolejny kubeczek cieplego rozgrzewajacego napoju (a bylo chlodno) i zaczelismy sie zaprzyjazniac z okolicznymi sprzedawcami i ich dzieciaczkami. Maly Jorge Kevin i jeszcze mniejszy Brian Micheal (ciekawe imiona!) zupelnie nas podbili..Jak zaczelismy im robic zdjecia okazalo sie, ze sa urodzonymi modelami.. Jak sie zaczely tance, maly Brian nie mogl sie wrecz pogodzic z tym, ze teraz bedziemy robic zdjecia tancerzom, a nie jemu..W pewnym momencie podarowalismy chlopcom cukierki...a potem poszlismy po nasze podarki z Polski i zaczelismy rozdawac samochodziki, bransoletki, kolczyki, pocztowki..dostalo sie wszystkim okolicznym chlopcom, dziewczynkom i nawet babci!
Tance okazaly sie naprawde fajne..muzyka mimo, ze dosc jednorodna, miala w sobie cos magicznego (ah te flety..), wchodzila w ucho i naprawde milo sie przy niej podrygiwalo. Bylo kilka grup z roznych miast,w swoich tradycyjnych strojach, m.in z Quito, z Ambato i z Cuenci. Grupa z Cuenci z wielka checia ustawila nam sie do zdjecia...
Ogolnie skonczylismy wieczor po kilku rozgrzewajacych kubeczkach, zaprzyjaznieni z kilkoma straganikami i odprowadzani tesknym wzrokiem przez chlopcow..
Tylko nasze glowy i zoladki nastepnego dnia nie byly zbyt zadowolone z wieczoru..zwlaszcza Marcina zoladek, ktory przez cala druga droge (7 godzin) do Vilcabamby byl w stanie alarmujacym, choc cale szczescie poczekal do szczesliwego dotarcia do hotelu.