Z Mendozy do Santiago jedzie sie ok 7-8 godzin droga przez wysokie Andy, tuz kolo najwyzszego szczytu polkuli zachodniej - Aconcagua (6962 m npm). Po drodze mija sie osrodek narciarski Los Penitentes oraz Puente del Inca (most Inki) - naturalny most na rwaca rzeka zbudowany z osadow zrodlanych. W Puente del Inca jest mozliwosci przenocowania, tak tez postanowilismy pod dordze do Chile wstapic tu na jedna-dwie noce, by moc zobaczyc na spokojnie krolowa andyjskich szczytow.
Dowiedzielismy sie ze jedna z firm przewozowych ma swoje przedstawicielstwo w Puente del Inka i ze (jak nas przekonywal mily Pan w Mendozie) NAPEWNO bedzie mozna kupic tam bilety do Santiago. W Puente del Inca od razu ruszylismy do Refugio - schroniska dla wspinaczy i gorolazow, ktore w sezonie (grudzien-kwiecien) sluzy jako baza dla wypraw na szczyt. Refugio niestety bylo zamkniete i musielismy przenocowac w jedynym pozostalym miejsu - Hosterii, ktora niestety okazalo sie sporo drozsza.. Z tego wzgledu zdecydowalismy zostac tylko jedna noc, szybko pojsc zobaczyc Aconcague i nastepnego dnia z rana sie zmywac do Chile. Jednak wczesniej chcielismy kupic bilety na busa....co okazalo sie jednak NIEMOZLIWE! A to dlatego ze koles, ktore je zazwyczaj sprzedaje, stwierdzil ze bilety mu sie skonczyly, i jedyne co moze zrobic to polecic nam bysmy zatrzymali wieczorny busik i poprosili kierowce by nam zarezerwowal miejsca. To by jednak oznaczalo spedzenie wieczoru nie pod Aconcagua, tylko na czekaniu na busik...Wkurzeni, stwierdzilismy, ze mamy cala ta firme przewozowa gleboko w ...powazaniu i ze w taki razie bedziemy lapac stopa albo lizyc na to ze busik przyjedzie z wolnymi miejscami..
No wiec zgodnie z planem, po zakupie malego poprawiacza humoru, poszlismy na maly pikniczek pod Aconcague. Gora wyglada malo imponujaco, ale krajobrazy dookola, lacznie z cala droga z Mendozy do Santiago, sa naprawde zaskakujace ladne. Tylko pogoda straszliwie lodowato wietrzna.
Nastepnego dnia ustawilismy sie na drodze z kciukiem do gory, ale niestety z powodu obrzydliwego wiatru wytrzymalismy tylko jakies 40 minut, po czym postanowilismy sobie w naszym nielubianym (ale jedynym otwartym) barze poprawic humor i rozgrzac troche kosci. Gdy mielismy juz wychodzic na zewnatrz i czekac juz na busik ktory mial niedlugo przyjechac, postanowilam zagadac jednego faceta, ktorego przyuwazylam ze stoi od jakiegos czasu przed barem i ma chilijska rejestracje..i to byl strzal w dziesiatke! Facet czekal na rozladunek jakis kilku rzeczy i potem wracal do Santiago i byl chetny by nas wziac!
Podroz okazala sie bardzo mila..niesamowite widoki wysokich osniezonych Andow na przeleczy granicznej, smieszne formalnosci na granicy chilijskiej (w tym skonfiskowanie nam jednego jablka), oraz rozmowy z Mauricio, ktory odpowiednio zagadany, zaczal opowiadac o wszytskich mozliwych kluczowych tematach Chile - od gospodarki, handlu, kultury i charakteru ludzi, przez niezbyt dobre kontakty z Argentyna i innymi sasiadami, po polityczne problemy z indianami Mapuche. Po dojechaniu do Santiago, postanowil nas zawiezc az na dworzec, bysmy sie nie musieli petac lokalnymi autobusami. Jednym slowem - wyszlo o wiele lepiej i taniej niz busikiem!