Powiedzmy sobie szczerze - pogoda na wybrzezu jest chyba nawet gorsza niz w gorach..Slonce nawet na sekunde nie wyszlo zza gigantycznej warstwy chmur i co jakis czas pada mzawka albo deszcz... Pierwszego dnia w Montanicie jeszcze bylo w miare cieplo i w zasadzie caly dzien spedzilismy na plazy (choc czesciowo w bluzach).. Marcin sprobowal surfingu (okazalo sie ze wcale nie jest tak latwo, zwlaszcza jak jest czerwona flaga i fale maja taka sile, ze po godzinie jest sie wykonocznym). Ja mialam sprobowac kolejnego dnia ale niestety niesprzyjajace warunki pogodowe i zdrowotne uniemozliwily to. Co do tych warunkow zdrowotnych to bylo to tak...Otoz Montanita w weekendy staje sie jedna wielka impreza, i praktycznie na kazdym rogu mozna kupic pyszne, tanie drinki (2,5 $), zrobione ze swiezo mielonych owocow..nasze zwykle drinki pt. wodka z sokiem pomaranczowym nabieraja zupelnie innego wymairu, nie mowiac juz o innych drinkach ktorych jest milion piecset sto dziewiecset do wyboru..Tak tez postanowilismy uraczyc sie jednym takim drinkiem, potem nastepnym, potem zgaslo swiatlo w calej wsi, potem przysiadla sie rodzina Kanadyjczykow, z ktora sie bardzo milo konwersowalo i zamawialo nastepne drinki i nastepne i nastepne...Oto kilka z ciekawszych drinkow, ktore sprobowalismy: Bob Marley, Esmeralda, Guantanamera, Pink Lady, Baileys Banana, El Padrino, Maracaibo, Hawaian itp...Tak tez poznym rankiem, kiedy sie obudzilismy, i padal znowu deszcz i zrobilo sie dodatkowo chlodniej, jakos nie bardzo mielismy sile i checi by robic cokolwiek na plazy..Za to caly dzien napelnialismy nasze zoladki roznymi pysznosciami, poczawszy od rybek po ormianskie szaszlyki (ktore polecil nam pierwszy Polak, ktorego spotkalismy w Ekwadorze).Teraz jestesmy w Puerto Lopez i modlimy sie o lepsza pogode na jutrzejszy rejs na Isla de la Plata i ogladanie wielorybow humbakow....