Po pierwsze kochani wielkie, wielkie dzieki za wasze wpisy!! Zawsze mamy kupe radochy jak je czytamy i czujemy sie wtedy jakos blizej Was! Ale wracajac do naszej historii..
Otoz postanowilismy wrocic w gory (oczywiscie w poszukiwaniu lepszej pogody, bo znowu sie dobilismy tymi chmurami nad morzem..). Podroz trwala znowu caly dzien, znowu przez Guayacuil, do Alausi i potem do wioski Achupallas. Przez jeden dzien podjechalismy ok 2200 m, nastepnego dnia do Achupallas podjechalismy kolejne 1000 m i podeszlismy kolejne 1000 m. Troche sie balismy o nasza aklimatyzacje, ale okazalo sie, ze jakos dalismy rade...
Tak tez ruszylismy stara droga Inkow, ktora zachowala sie w okolicznych gorach i prowadzi do najwazniejszego zabytku archeologicznego w Ekwadorze - ruin swiatyni i osady Inkow - Ingapirca.
Pierwszy dzien zaczal sie ladna pogoda, lecz niestety szybko zaszly chmury i caly dzien praktycznie szlismy znowu w chmurach i drobnym deszczu..Droga byla ogolnie dosc monotonna, choc miala jedna fajna atrakcje - przejscie przez "dziure" kolo wodospadu. Na poczatku za bardzo nie wiedzielismy jak sobie poradzic z naglym zwezeniem doliny z wodospadem i skalkami, ale w naszym przewodniku Lonely Planet ewidetnie pisalo, zeby znalezc dziure w skalach i sie przez nia przecisnac..wiec mimo ze dwoch chlopcow bawiacych sie kolo wodospadu wskazywalo nam, ze trzeba skaly obejsc wysokim trawersem - w koncu udalo nam sie znalezc owa "dziure" i sie przez nia przecisnac..
Droga Inkow, mimo ze dosc wyraznie widoczna w terenie, nie jest jednak zbyt wygodnym szlakiem do chodzenia..Caly czas trzeba przeskakiwac po kepach trawy lub chaotycznych kamieniach (dawnym bruku?) by lawirowac pomiedzy bagnami, wawozikami ze smolistym blotem po kostki lub potoczkami. W nielicznych miejscach byly kawalki sciezki lub bylo na tyle sucho by normalnie isc.. W koncu jednak pod koniec dnia doszlismy na nasz nocleg nad jeziorkiem..
Kolejny dzien byl naprawde fajny, gdyz droga szla widokowym grzbietem, glownie po skalkach lub zwirze i wychodzilo tez czasem slonce na chwile...W koncu trzeba bylo jednak zejsc z grzbietu i znowu isc trawersem w dolinie prowadzacej do kolejnego naszego noclegu - inkaskich ruin Paredones kolo nastepnego jeziorka. Niestety praktycznie z pol godziny przed ruinami zaczal padac deszcz, ktory w koncu przerodzil sie w ulewe..poniewaz bylo juz blisko nie bardzo sie przebralismy w cos antydeszczowego i jak doszlismy do ruin bylismy troszke zmoknieci..Cale szczescie w ruinach jeden z dawnych "pokoi" posiadal szczatkowy daszek, ktory jednak pomiescil nas i pozwolil na ugotowanie kolacji i rozwieszenie mokrych rzeczy. Caly wieczor i prawie cala noc padalo obrzydliwie. Nad ranem w koncu przestalo i okolo 6:30 niesmialo i z pewnym lekiem wyjrzelismy z namiotu..Nie bylo to takie latwe, bo jak sie okazalo zamek od namiotu przymarzl, namiot byl pokryty warstewka gololedzi, a wokol bylo wszystko srebrne od szronu..Za to niebo bylo niebiesciutenkie, jakiego jeszcze w Ekwadorze nie widzielismy...
Szczesliwi rozlozylizmy wszystkie nasze rzeczy na inkaskich kamieniach i sie z luboscia suszylismy. Droga Inkow prowadzila dalej calkiem ladnymi otwartymi pofalowanymi terenami. Przechodzilismy kolejne bagienko za bagienkiem, swiecilo sloneczko, ale w pewnym momencie za nami utworzyla sie stalowa chmura.. Przyspieszyslismy wiec kroku, a chmura nas gonila az do samego Ingapirca. Tym razem jednak deszcz spadl w momencie gdy wchodzilismy do naszego hosteliku. :-)
Ruiny nie zrobily na nas piorunujacego wrazenia...ale byly fajnym ukoronowaniem tych trzech dni w gorach i moglismy je ogladac samiusiency - akurat nie bylo zadnych turystow..
A najwieksza nagroda po 2 tygodniach mycia sie w zimnej wodzie byl naprawde goracy prysznic w naszym hostelu...:-)
A nastepnego dnia wstalismy skoro swit i moglismy zobaczyc, jak wschodzace slonce powoli oswietla ruiny "Swiatyni Slonca", ustyuowanej idelanie na osi wschod-zachod. I udalo nam sie zlapac autobus do pieknego kolonialnego miasta Cuenca.