Na zwiedzenie Kanionu Colca wybralismy opcje super expresowa tzw. 2-dniowy trekking - wyjazd o 3:30 w nocy z Arequipy, dojazd do Cruz del Condor na ok. 8:00, zejscie 1200 m w dol kanionu, obiad w jednej z miejscowosci poloznej na zboczach kanionu, przejscie do "oazy" San Galle na dnie kanionu, kolacja, nastepnego dnia o 5 rano podejscie spowrotem 1200 m w gore kanionu, sniadanie w Cabanaconde, kapiel w goracych zrodelach kolo Chivay, obiad w Chivay, przejazd przez przelecz o wysokosci 4900 m do Arequipy. Wybralismy te opcje bo troszke nam sie zaczelo spieszyc, a zrobienie tego wszytskiego samemu wydalo nam sie nieco trudne do wykonania. I okazalo sie to dobrym pomyslem, gdyz trafilismy na przesympatycznego przewodnika, ktory nam pokazal i opowiedzial mnostwo ciekawych rzeczy, ktorych sami bysmy sie nie dowiedzieli.
Co do szczegolow, to kanion Colca jest drugim co do glebokosci kanionem na swiecie (ok 3500 m glebokosci), po kanionie Cotahuasi, ktory znajduje sie takze w okolicy Arequipy, ale dojazd tam trwa 12 godzin.. Kanion w miejscu zwanym Cruz del Condor ma mniej wiecej tyle glebokosci, i robi to wrazenie. Poza tym miejsce to jest przede wszystkim znane z mieszkajacych tam kondorow, ktore podobno ok. godziny 8-9 rano prawie zawsze mozna tam zobaczyc. Sprawia to oczywiscie, ze klebi sie wtedy masa turystow..Jak my tam dojachalismy najlepsze miejsca widokowe byly juz zajete i tlumy klebiacych sie turystow napelnily mnie obrzydzeniem..kondorow jeszcze nie bylo i pomyslalam sobie, ze moze w ogole sie nie pojawia..z trudem w koncu gdzies stanelsimy przy krawedzi i z lekkim zniecheceniem wyjelismy aparaty. Jednak w pewnym momencie uslyszleismy gdzie jakies “ooo…”. Spojrzelismy w dol i rzeczywiscie kondory, punktualnie o 8:30 zaczely swoj podniebny taniec. Wygladalo to nieco surrealistycznie – po jednej stronie tlumy zadnych turystow, wychylajacych sie, stajacych na palcach, wyginajacych sie by uzyskac jak najlepszy widok, i po drugiej stronie kondory, spokojnie wzbijajace sie, lapiace cieple prady powietrza, przysiadajace sobie na skalkach, szybujace lekko wzdluz kanionu..jakby sobie zupelnie nic nie robily z tego calego tlumu ludzi, albo wrecz przeciwne jakby bylo to wszytsko specjalnie przygotowanym i zaplanowanym show. Jedno jest pewne – jak sie je zobaczylo, tak ogromne, majestatyczne i tak blisko – nie mozna bylo sie nie zachwycic.
Kanion sam w sobie jest ladny, ale przez to ze gory sa takie suche, nie jest jakis wybitnie piekny. Wycieczka nam sie podobala, zwlaszcza dzieki opowiesciom Juan Carlosa, naszego przewodnika. Opowiadal nam o tarasach, o drzewach owocowych, ktory rosna w kanione od czasow Inkow, o kaktusach, w tym slynnym kaktusie Swetego Piotra, po ktorego halucynogennych owocach mozna jak Swiety Piotr znalezc droge do nieba, oraz o kaktusie Tuna (opuncja?), na ktorym zeruja koszenile, pluskwiaki z ktorych sie wyrabia carminowy barwnik (Juan zgniotl jednego owada i pomalowal mi gustownie poznokcie, kolor faktycznie jest pieknie czerwony). Potem probowalismy owoc innego kaktusa, ktory smakuje i wyglada jak bardzo kwasne kiwi i przyrzadza sie z niego drinka – Colca sour..
Ogolnie wiec bylismy bardzo zadowoleni z wycieczki, choc wrocilismy do Arequipy wykonczeni, zwlaszcza ze podeszlismy 1200 m w gore kanionu jako jedni z pierwszych w 2 godziny 20 minut (a o dziwo schodzilismy w dol 3,5 godziny)…