Nasza podroz do Cuzco dziennym autobusem byla pelna wrazen. Tym razem jechalismy tansza linia autobusowa oraz w dzien co skutkowalo tym ze jechalismy razem z kilkunastoma pasazerami "na gape", tzn. zazwyczaj Indianami, ktorzy wsiedli po drodze i nie mieli wykupionych siedzen. Oznaczalo to ze musieli sie ze swymi pakunkami rozlozyc gdzies w autobusie, a poniewaz mielismy siedzenia na drugim pietrze tuz przy schodach, gdzie jest najwiecej miejsca - siedzieli tuz przy nas i poukladali swe pakunki m.in mi pod nogi...W pewnym momencie wsiadly do autobusu (i czywiscie rozlokowaly sie tuz przy nas)dwie panie w fartuchach..wiedzielismy ze beda cos sprzedawac, ale nie sadzilismy ze to cos to beda kawalki krojonego na miejscu calego barana z rozna... Jedna z Pan w fartuchu wyjela ogromny tasak, odwinela wielki kolorowy tobol, pod ktorym ukazalo sie kilka warstw kartonopapieru i z rozmachem zaczela siekac barana, ktory spoczywal swiezo upieczony pod spodem. Czasem sie tak mocno zamachiwala ze myslalam ze mnie uderzy, ale cale szczescie udalo sie tego uniknac.. Ogolnie podroz mijala w atmosferze ciaglej przepychanki, ciaglego trabienia naszego autobusu na inne samochody na drodze (w koncu jestesmy wieksi, to wszyscy powinni nam ustepowac..) oraz ciaglego narzekania na tlok i niedogodnosci naszych wspolpasazerow Peruwianczykow z przodu, ktorzy najprawdopodobniej takze nie byli swiadomi, ze podroz bedzie tak wygladac..
Cuzco okazalo sie natomiast cudowne..naprawde jest miastem przepieknym, tajemniczym i w ktorym mozna sie z przyjemnoscia zgubic, chodzac po niekonczacych sie waskich uliczkach, odkrywajac coraz to nowe zaulki, sliczne domki i inkaskie pozostalosci.
Jedyne co przeszkadzai troche psuje wrazenie, to oczywiscie miliony turystow..no i ceny, ktore ewidetnie sa efektem tego tlumu.. z tego tez wzgledu pozostalismy przy spacerach po miescie, odpuszczajac sobie wszystkie ruiny inkaskie, ktrych jest wokol Cusco calkiem sporo, ale za ktore trzeba calkiem slono zaplacic.