Geoblog.pl    Stanekislomka    Podróże    Ameryka Południowa    Inca Jungle Trek do Machupicchu (uwaga! zdjecia przy wpisie Kanion Colca!!!)
Zwiń mapę
2010
17
sie

Inca Jungle Trek do Machupicchu (uwaga! zdjecia przy wpisie Kanion Colca!!!)

 
Peru
Peru, Machu Picchu
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 14176 km
 
Uwaga! zdjecia przy wpisie Kanion Colca!!! Przepraszamy za blad..
Do Machu Picchu mozna sie dostac na wiele sposobow. Najbardziej popularne zorganizowane wycieczki to: 1) tzw. szlak Inkow, na ktory jest limit osob i trzeba robic rezerwacje ok 4-6 miesiecy wczesniej i mozna przejsc nim tylko i wylacznie w zorganizowanej grupie (4 dni), 2) Salkantay trekking, ktory mozna przejsc samamu lub z grupa i trwa 5 dni, 3) Inca jungle trek, ktory jest organizowany od jakis kilku lat i w pelnej wersji jest mozliwy tylko w wersji zorganizowanej, gdyz zawiera zjazd na rowerach 2000 m w dol z przelezczy o wysokosci 4300 m npm 4) Dojazd pociagiem lub autobusem w roznych kombinacjach, mozna zrobic samemu lub z pomoca agencji.
My z poczatku chcielismy isc Szlakiem Inkow, ale oczywiscie rezerwacji nie mielismy wiec trzeba bylo zmienic koncepcje..
Zatem zdecydowalismy sie na Inca Jungle trek i jedyny raz w zyciu zrobilismy rezerwacje droga mailowa w agencji polecanej przez Lonely Planet. Dokonalismy znacznego przelewu zaliczki i poproslismy o potwierdzenie, ze przelew doszedl. A potem czekalismy...ale nic nie przychodzilo...wiec poprosilismy jeszcze raz o potwierdzenie.. i znowu nic..sprawdzislismy na naszym koncie - piniedze wyszly..ale potwierdzenia ani widu ani slychu..w koncu jak dojechalismy do Cusco - poszlismy do agencji. Ale najpierw sie okazalo ze w przewodniku jest stary adres..no to sprawdzislimy w sieci nowy adres..ale google maps nas niestety wyslal na drugi koniec miasta, a okazalo sie w koncu ze agencja jest prawie pod naszym hostelem..no to ostatecznie, troszke zmeczeni i wkurzeni lazeniem bez sensu dotarlsimy pdo wlasciwy adres. Ale zastalismy zamkniete na klodke drzwi!!!! I zadngo sladu jakiejkolwiek agencji - nic, ani tabliczki, ani znaczka, po prostu NIC. No to juz sie nieco bardziej zestresowalismy. Juz mielismy wizje agencji, ktora przestala istniec, i sciaga od naiwnych turystow kase wysylajac slicznie wygladajace e-maile... Cale szczescie niedaleko byla Informacja turysyczna z bardzo mila pania, ktora znalazla nasza agencje w spisie agencji, zadzwonila tam i w koncu po kilka telefonach ustalila, ze agencja jest po prostu ZAMKNIETA NA CZAS LUNCHU..(w godz. 13-15)!!!! (podczas gdy wszystkie inne agnecje byly otwarte..). Kamien spadl nam z serca, ale wkurzenie nam pozostalo. Cale szczescie dostalismy mala znizke w ramach przeprosin, i cala reszta okazala sie po prostu super..
Zaczelo sie od zjazdu z przeleczy Abra Malaga (4316 m npm) na rowerach przystosowanych do zjazdow. Okazalo sie ze z calego pelnego ludzi busika, ktorym jechalismy, tylko my i jeden Amerykanin bedzie robil Inca jungle trek, a pozostali po prostu pojada busem dalej i podejda kawalek do Aguas Calientes. Bardzo nas to ucieszylo. Zjazd byl napraaaawde przyjemny..Marcin prawie nie uzywal hamulcow i wchodzil w zakrety z precyzja uczestnika Tour de France..ja oczywiscie jechalam bardziej ostroznie, ale potem juz tez sie rozkrecilam i zaczelam zgrabniej pokonywac serpentyny. Tylko co jakis czas martwily mnie sotjace na poboczach krzyze...Widoki byly piekne - najpierw lodowce szczytu Veronica, potem trawiaste hale, potem coraz wiecej drzew, coraz wiecej dziwnej roslinnosci, coraz wiecej zakretow, coraz wiecej przejazdow przez potoczki...az asfalt sie skonczyl i zrobilo sie bardziej plasko i trzeba bylo zaczac pedalowac. Wjechalismy na odcinek drogi w budowie, ktory jest otwarty tylko w konkretnych godiznach, caly czas milaly nas ciezarowki i busy, masy pylu wzbijaly sie w powietrze, a my prulismy w dol..Ta czesc podobala mi sie chyba nawet bardziej..Na koncu trasy okazalo sie, ze ubranie mamy cale w blocie i pyle, a nawet w zebach mamy pelno pylu. Zjechalismy ok 2000 m w dol.
Potem podjechalismy kawalek taksowka do naszego hotelu. I tu nas spotkala mila niespodzianka - okazalo sie ze mozemy zrobic rafting! I to w niezlej cenie i bez tlumow. Oczywiscie skorzystalismy. :-) Tak tez za jakis czas bylismy juz gotowi w kaskach, kurteczkach i kapokach. Byli z nami jeszcze nasz amerykanin Patrick i dwojka z Texasu z innej grupy oraz nasz przewodnik Abel i jeszcze jeden przewodnik Silvio. Splywalismy ok. 2 godzin rzeka Urubamba (lub Wilkanota) o trudnosci 2-3. Najpierw byl profesjonalny wyklad, a potem sie zaczelo..chwilami bylo bardzo spokojnie, ale przy pokonywaniu bystrzy bylo sporo emocji! Juz po chwili bylismy zupelnie mokrzy, ale to nie bylo wszystko - nasz sternik mial dla nasz przygotowane mnostwo atrakcji. Najpierw mozna bylo w jednym miejscu zrobic bodyrafting , czyli wskoczyc do wody i trzymac sie pontonu. Podstawowa zasada bylo tylko "feet up and downstream". Oczywiscie skorzystalismy! Woda byla o dziwo calkiem ciepla jak na gorska rzeke. Potem robilismy obkrecanie sie dookola (superanckie!) i wreszcie na jednym bystrzu robilismy "surfing", czyli prawie wszyscy na przod pontonu, mocno do przodu i jakby kladzenie sie na fali (a tak naprawde nurkowanie pod nia). W koncu przyszedl czas na najtrudniejsze bystrze... Mielismy sie mocno skupic i mocno "forward"...taaaak. O ile wczesniej myslalam, ze bystrzy jest stanowczo za malo i nastepnym razem musimy pojsc na rzeke o trudnosci 3, to to bystrze zmienilo troche moje myslenie. Otoz nie udalo nam sie ominac "megadziury" (za slabo "forward") i zaczelo nas zalewac i podbijac srodek pontonu do gory. I jak powiedzial nam potem sternik w tej sytuacji zazwyczaj wypadaja Ci co siedza w srodku..i to bylam tym razem ja..Wszystko sie dzialo mega szybko, i nawet nie wiem w ktorym momencie zdazylam sie zlapac liny, ktora specjalnie po to jest rozciagnieta wokol pontonu..Jednak woda zalewala mnie w zatrwazajacym tempie i strasznie cieszko mi bylo zlapac oddech i utrzymac line..ponton szalal w dziurze a ja walczylam o oddech i utrzymanie liny..Abel, ktory siedzial za mna, staral sie mnie jakos zlapac, ale wciaz mu sie wyslizgiwalam. W koncu ponton troche sie uspokoil i Abel zlapal mnie mocno za kamizelke i wciagnal na ponton.. UFFFF!!! Jednak wcale nie musimy isc na trudniejsze rzeki...
Mimo tego malego incydentu splyw byl bombowy! Po wyjsciu z pontonu przywital nas cieplutki wiatr i z wielkim apetytem wciagnelisimy kolacje..
Kolejny dzien byl pod haslem prywatnej wycieczki (bo Patrick mial wersje skrocona trasy i podjechal busem do kolejnego noclegu) i uczenia sie o okolicznych dzunglowych roslinach, o Inkach, ich szlakach, budowlach i kulturze. Abel okazal sie fantastycznych przewodnikiem, caly czas prawie rozmawialismy (po angielsku oczywiscie bo to skomplikowane rzeczy byly..). Uczylismy sie rozpoznawac owoce, kawe, kakao, pokazywal nam naturalne barwniki i rosliny lecznicze, oczywiscie slawna Coce, a na przerwie w tzw. Monkey House, moglismy sie pobawic z malpka, nakarmic gigantycznego gryzonia, papugi, sprobowac swiezych ziaren kakao z miodem (mmmm..pyszne!), przymierzyc ludowe stroje (choc troche za goraco na to bylo..) i napic sie swiezo wyciskanych sokow z owocow, ktorych nazwy napewno kiedys zapomne..(na razie pamietam - Carambola!).
Potem szlismy pieknie eksponowanym kawalkiem oryginalnego szlaku Inkow (alez oni piekne trawersy robili..) oraz dolina Urubamby, ktora podczas ostatniego El Nino tej zimy przybrala 5 metrow wody i znszczyla praktycznie wszytsko co bylo w jej sasiedztwie. Widzielismy gigantyczne osuwiska, zniszczone domy, ktorych pozostalosci stoja teraz na osuwajacym sie klifie oraz gigantyczne lachy kamieni i zwiru ktore powstaly na miejscu wysokich brzegow. Na popoludnie dotarlismy do gorocych zrodel i po pokonaniu rzeki na takim smiesznym wozku na linie, moglismy rozluznic miesnie w swiezo odbudowanym basenie na swiezym powietrzu, popijajac zimne piwko....Idealny koniec dnia. Jedyne co wkurzalo, to komary, ktore pogryzly nas niemilosiernie w przeciagu tych kilku minut podczas ktorych sie wycieralismy recznikiem.
Zazwyczaj wszytskie grupy po goracyh zrodlach ida do dyskoteki w miasteczku, w ktorym sie spi, i dwie grupy, ktore rownolegle z nami robily trekking tak zrobily..ale my ambitnie za namowa Abela poszlismy grzecznie spac po zalewie kilku piwkach i jednym Canazo (ichniejsza lokalna wodka z trzciny cukrowej, ktora sie pije jak Tequile), gdyz mielismy w planach nastpenego dnia wstac ok. 5 i zdobyc jeszcze jedna gorke z ruinami o nazwie Llactapata. Gra byla warta swieczki bo szlak byl malowniczy, znowu bylo sporo interesujacych roslin ( w tym dzikie begonie, rosliny na kontrolowanie potencji u mezczyzn, wielkie omszale drzewa z lianami itp.) A z ruin byl piekny widok na Machu Picchu i otaczajace je szczyty. Szkoda tylko ze na zejsciu znowu mnie dopadly zoladkowe sensacje.
Po zejsciu do doliny czekal na nas obiad i mialy na nas czekac nasze plecaki, ktore mialy przyjechac z inna grupa busikiem.... Niestety ku wielkiemu rozgoryczeniu Abela, okazalo sie ze tamta grupa zapomniala wysadzic nasze plecaki i wrocily one do Santa Teresy..W zwiakzu z tym Abel musial wracac busem po plecaki, a my mielismy sami przejsc ostatni kawalek trasy wzdlu koleji do Aguas Calientes...
I na tym na dzis koniec. Reszta jutro.
Dodreptalismy wiec ostatkiem sil do Aguas Calientes ( nie wiadomo czemu im wiecej chodzimy po gorach, tym bardziej jestesmy zmeczeni...). Cale szczescie po jakis dwoch godzinach dotarly do nas nasze plecaki i moglismy oddac sie przyjemnosci goracego prysznica (Aguas Calientes znaczy "Gorace wody", wiec wreszcie nie bylo problemu z ciepla woda..).
Nastepnego dnia plan byl ambitny - w celu zapisania sie na wejscie na szczyt Huayna Picchu (na ktora dziennie moze wejsc tylko 400 osob z tych 4000-5000 ktorzy odwiedzaja MAchu Picchu) trzeba wstac o 3.30, wyruszyc z Aguas o 4.00, przejsc most na rzece ok. 4.30 i zaczac sie scigac pod gore ok. godziny z reszta chetnych, by na gorze ustawic sie w kolejce przed bramka po zapisy na szczyt. I tak tez zrobilismy. Udalo nam sie dotrzec do bramki w 45 minut, wiec musielismy jeszcze czekac 45 minut do godziny 6.00, kiedy to otwieraja bramke. Przed nami bylo moze ze 100 osob, wiec udalo nam sie zapisac na Huayna Picchu ;-)
Pogoda nas nie rozpieszczala, bylo mnostwo chmur, wiec wschodu slonca niestety nie udalo nam sie zobaczyc. Cale szczescie co jakis czas chmury sie rozwiewaly i ukazywaly sie tajemnicze ruiny Machu Picchu z pieknym szczytem Huayna Picchu w tle. Rozpoczelismy zwiedzanie od obejscia calosci z Abelem,. ktory nam opowiadal o roznych teoriach pochodzeniach i przeznaczenia budynkow i wyrzezbionych kamieni. Czesto zachecal nas do wlasnej interpretacji a takze wtajemniczal nas w czasem niesamowite wierzenia Inkow. Ja niestety prawie od poczatku jego opowiadan znowu dostalam dziwnych skurczy brzucha i chwilami myslalam juz ze sie poloze i sobie daruje calo to Machu Picchu...Bylo mi strasznie slabo i stwierdzialm ze nie dam rady wejsc na Huayna Picchu, zwlaszcza ze jest cale w chmurach (Coz - caly ten maraton na marne..). Po 2 godzinach skonczylismy nasza wycieczke i mozna bylo samemu snuc sie po ruinach...I wtedy powoli chmury zaczely sie rozsnuwac, slonce zaczelo sie pokazywac, ukazaly sie okoliczne gory i otoczenie. Napelnilo to nas pewnym optymizmem i po godzinie stwierdzilam, ze jednak chocbym miala sie wczolgac na te gore, to jednak na nia wejde!
Taktez o 10 stawilismy sie w kolejnej kolejce na wejscie na Huayna Picchu..Po 45 minutach czekania i zapisaniu sie w specjalnej ksiedze wreszcie moglismy wejsc na szlak. A szlak jest calkiem imponujacy - z daleka gora wyglada na tak stroma, jakby nie dalo sie na nia wejsc..a jednak mozna bo Inkowie poprowadzili na nia bardzo stromy szlak, skladajacy sie z kamiennych stopni. Naprawde robi to wrazenie! Zwlaszcza jak sie dochodzi do szczytu i na samym sczycie widzi sie kolejne tarasy i budynki! No i jaki jest widok! Stanowczo bylo warto!
Ogolnie Machu Picchu jest ogromne i lazilismy jeszcze potem po nim az do 15. Odwiedzilismy tez niesamowity most Inkow i z bliska zobaczylismy stary szlak Inkow poprowadzony w poprzek pionowej sciany skalnej, ktory obecnie jest zamkniety.
Trzeba przyznac, ze wkurzajacy jest tlum turystow, ktorzy codziennie odwiedzaja ten zabytek, ale mimo to uwazam ze jest to cos wyjatkowego i zasluguje na miano jednego z siedmiu Cudow Swiata.
Uwaga! zdjecia przy wpisie Kanion Colca!!! Przepraszamy za blad..
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (5)
DODAJ KOMENTARZ
Ula B.
Ula B. - 2010-08-17 20:03
Bardzo ciekawa jest Wasza wyprawa, z przyjemnością czyta się opisy,ale kiedy Kasiu znajdujesz czas na pisanie.
 
Mama
Mama - 2010-08-18 12:41
Kasiu, ale ty się od groma napiszesz, tak szczegółowo, że czuję się prawie, jak bym tam była. Widoki piękne, chociaż dużo mgły. Taką małpkę chciałabym mieć w domu. Przebrania w ichne stroje ludowe bardzo wam pasują:) Pozdrawiamy.
 
Wowo
Wowo - 2010-08-18 20:04
Fajnie, że tak często piszecie ! Ciekaw jestem czy jak zwiedzaliście z tym przewodnikiem, Abelem, to czy płaciliście za jego wejścia, czy poprostu z racji bycia przewodnikiem mógł wchodzić wszędzie za darmo ? Pozdrawiam ! :)
 
inkajungle
inkajungle - 2010-09-02 04:24
where is the fhotos aBELARDO FROM PERU
 
yotanka
yotanka - 2010-09-06 12:46
najbardziej zazdroszczę raftingu:) no i może jeszcze koki...;)
 
 
zwiedzili 4% świata (8 państw)
Zasoby: 76 wpisów76 277 komentarzy277 952 zdjęcia952 0 plików multimedialnych0
 
Nasze podróże
09.06.2010 - 14.12.2010