Musimy przyznac ze wykonczylo nas to Machu Picchu, a zwlaszcza te inkaskie schodki, po ktorych potwornie nas bola lydki. Po zejsciu do Aguas Calientes wypilismy jeszcze kilka drinkow z Abelem, podarowalismy mu nasza polska flage, i ku naszemu zaskoczeniu w zamian dostalismy jego peruwianska flage. :-) Bardzo fajny czlowiek! Potem czekal nas dlugi przejazd do Cusco (pociag i bus) i o 24 jeszcze sie przepakowywalismy w hotelu, by w koncu wstac o 6 i porannym autobusem wyjechac do Puno... Jestesmy wykonczeni. Cale to Peru jest w takim tempie, ze wcale sie nie czujemy jak na wakacjach...
Ale cale szczescie wycieczka lodzia na plywajace wyspy ludu Uru i na wyspe Taquile na jeziorze Titicaca pozwolila nam troszke odpoczac..
Plywajace wyspy, mimo ze w 100% nastawione na turystow i tak robia wrazenie. Wyspy sa zrobione z blokow torfu trzcinowego na ktorych ukladane sa liczne warstwy trzciny. Co dwa miesiace trzeba dolozyc kolejna warstwe, bo pod spodem jedna warstwa gnije. Poza tym trzcine sie je (podobna jest swietna na zdrowe zeby..ale w smaku mocno srednia), buduje z niej domy, lodzie, no i oczywicie pamiatki dla turystow. Przewodnik nam opowiedzial o zyciu ludu Uru, ich wierzeniach, diecie (jedza prawie tylko i wylacznie ryby, jajka ptakow wodnych no i trzcine..), ze maja czarna krew i dzieki temu nie marzna podczas mroznych (noca temperatura na jeziorze spada grubo ponizej zera) i rozne inne ciekawostki. Potem mozna sie bylo przeplynac lodzia z trzciny i kupic (bardzo drogie ale calkiem ladne) pamiatki. Ogolnie jest to oczywiste, ze teraz ci ludzie juz nie zyja jak dawniej i czesc z tych rzeczy o ktorych nam mowil przewodnik juz nie do konca odpowiada prawdzie, ale mimo to resztki tej kultury ktora mozna zobaczyc i tak sa naprawde niesamowite.
Nastepnie poplynelismy w glab jeziora Titicaca (swoja droga najwiekszego najwyzej polozonego zeglownego jeziora na swiecie, ktore lezy na sredniej wysokosci ok. 3800 m npm.). Po jakis 2 godzinach doplynelismy na wyspe Taquile. Tutaj ludzie zyja zupelnie inaczej, bardziej jak na ladzie, ale maja swoje odrebne tradycje i stroje. Najciekawsze sa tradycyjne stroje, w ktorych mozna zobaczyc prawie wszystkich mieszkancow, co wyglada bardzo malowniczo. O dziwo wyrabianiem tadycjnych strojow zajmuja sie zarowno kobiety jak i mezczyzni, ktorzy robia na drutach swoje czapki, przypominajce nieco w ksztalcie szlafmyce. Czapki moga byc cale czerwone we wzorki, co oznacza ze mezczyzna jest zonaty. Jesli sa do polowy czerwony a od polowy biale z bardzo kolrowym pomponem - mezczyczna jest kawalerem. Jesli kawaler ten nosi czapke na lewa strone - jest zupelnie wolny, jesli na prawa strone - zyje w narzeczenstwie (ok. 3 lat). Poza tym panowie i panie nosza tradycyjne pasy, wyrabiane z kobiecych wlosow, a kobiecie stroje oznia sie kolorami w zaleznosci od stanu cywilnego (mezatki na czarno i ciemno, singielki jasnokolorowe spodnice i chusty z kolorowymi pomponami). Oczywiscie wszytsko znowu nastawione mocno na turystow, ktorych jest tam pelno, ale i tak calkiem millo i przyjemnie, zwlaszcza ze widoki z wyspy na blekitna tafle jeziora i boliwijskie osniezone szczyty w oddali dzialaja calkiem kojaco. Tak tez dla odprezenia wycieczka akurat.
I tak tez powoli konczymy nasz pobyt w Peru i udajemy sie do Boliwii..A na uczczecie naszego szczesliwego zakonczenia pobytu w Peru zjadlam swinke morska z rozna (Cuy al horno). Nameczylam sie z tym biednym zwierzatkiem dosc dlugo, gdyz miesa to tam jest tyle co kot naplakal, jedynie z udek da sie cos wycisnac..w smaku jest baaardzo delikatna, wrecz moza az za. Wiecej juz chyba nie bede tych biednych swinek meczyc..