Tym razem wyruszamy o 6:30 naszego czasu, czyli ok. 7:15 czasu boliwijskiego. Krajobraz o tej godzinie jest niesamowity. Znad Laguny Colorady wschodzi slonce. Nad pustynia unosi sie lekka mgielka, slonce nadaje okolicznym krajobrazom koloru sepii. Panuje totalny i bezkresny spokoj. Mijamy rudo-brazowe lagodne wzniesienia, a w oddali widzimy roznokolorowe szczyty wulkanow....Jest pieknie.
Po jakims czasie docieramy nad Laguna Salada. Jest to zespol solnisk i jeziorek, a w jednym miejscu wyplywaja gorace zrodla. Utworzono tu malutki basenik, w ktorym sie mozna za darmo wykapac. Poniewaz jest nadal hiper zimno, wiele osob nie decyduje sie rozebrac i wejsc do wody..Nas ostrzezono, ze bedziemy mieli takie mysli, ale powiedziano tez, ze KONIECZNIE trzeba sie przemoc i szybko zrzucic cieple ciuchy i wskoczyc do wody. Tak tez zrobilismy i bylo WSPANIALE. Woda miala idealna temperature (podobno 37 stopni). Dodatkowo ogromna ilosc pary, ktora unosila sie nad basenikiemm, stwarzala niesapomniana atmosfere.
Potem szybciutko sie ubieramy i mimo naszego (moim zdaniem slabo) swiezo przykreconego kola, pedzimy w kierunku Laguna Verde (jeziora zielonego). Tym razem mamy szczescie, bo jezioro jest szmaragdowo zielone tylko wtedy, gdy wieje wiatr (wiatr miesza wode zawierajaca rozne mineraly, w tym zwiazki miedzi) i akurat trafiamy na wietrzna pogode. Kilka minut na zdjecia i znowu pedzimy w kierunku granicy z Chile, gdzie o 10:15 ma na nas czekac nasz busik do San Pedro de Atacama.
Szczesliwie docieramy na czas i na srodku pustyni przy kilku malych budyneczkach boliwijskiej strazy granicznej przesiadamy sie do busika. Niestety okazuje sie ze musimy sie pozbyc calego naszego jedzenia, gdzy Chile zabrania wwozenia jakiechkolwiek produktow pochodzenia roslinnego i zwierzecego na swoje terytorium. Buntujemy sie jedynie przeciwko wyrzucaniu soli i pieprzu, kilku zupek w proszku oraz moich kolczykow (zrobionych z nasion). W ten sposob, czujac sie kulinarnymi przemytnikami, opuszczamy Boliwie i wjezdzamy do Chile.