Szczesliwie udaje nam sie przeszmuglowac nasze kulinarne towary przez granice i wkraczamy na terytorium Chile - kraju o gospodarce najlepiej rozwinietej z odwiedzanych przez nas krajow. Od razu czujemy to wszystkim zmyslami ( w tym zmyslem portfelowym..). Drogi o idealnym asfalcie, znaki drogowe niczym dla slepych, samochody ustepuja pieszym (SZOK! W Boliwii przejscie przez ulice to byla walka o smierc i zycie..), calkiem ladne domki wykonczone i otynkowane, zadbane skwerki, ALE - takze ceny dwa razy wyzsze...niestety. Ladujemy zatem w pokoju wieloosobowym i gotujemy sobie obiad sami w hostelowej kuchni. Na popoludnie wybieramy sie natomiast na zjazdy na sandboardzie z wydm w dolinie smieci (Valle de la Muerte). W porownaniu do zjazdow w Ica w Peru, tym razem dostajemy prawdziwy, normalny snowboard, do ktorego wpinamy nasze buty treekkingowe. Piasek jest tu tez nieco inny niz w Ica - ciemniejszy i nieco ciezszy. No i trzeba podchodzic pod wydme - a to jest calkiem meczace! Za rada naszego organizatora Jorge zostawiamy sobie duza butelke wody na gorze wydmy, by moc sie wzmocnic lykiem wody po kazdym podejsciu. Jest tez calkiem cieplo - jestesmy w koncu na pustyni Atacama!
Dzieki prawdziwej desce nasze zjazdy coraz bardziej przypominaja jazde na snowboardzie - udaje nam sie skrecac i ogolne wrazenie jest fantastyczne! Po ok. 8 zjazdach slonce zaczyna zachodzic za gorami, wiec zwijamy sprzet i ruszamy nad Ckari - punkt widokowy na Cordillera de la Sal. Krajobraz jest tu ksiezycowy! Stajemy naszym busem na skraju klfiu i Jorge wyciaga butelke Pisco sour. Konczymy dzien ogladajac zachod slonca nad pustynia Atacama, popijajac Pisco i gaworzac z Jorge i reszta grupy..