Hmm...relacja tekstowa..no dobrze..
No wiec po dwoch dniach jazdy przez pustynie Atacama (widokie nieco monotonne..) i przekroczeniu dwoch granic (najpierw chilijskiej, a nastepnie po 200 km - argentynskiej, i czekaniu na obu po ok. godziny na parzacym, pustynnym sloncu) wreszcie dotarlismy do Salty. Na przejazd i krotki pobyt w Chile wydalismy tyle kasy, ze stanelismy przed smutna prawda, ze NAPRAWDE musimy nieco przyoszczedzic. Co jednak nie oznaczalo, ze po dwoch dniach jedzenia kanapek nie zasluzylismy na porzadnego powitalnego argentynskiego steka! Tak tez niczym tradycyjni Argentynczycy poszlismy o 23 w nocy do restauracji slynacej ze stekow..Zdjecia nie zrobilismy, bo Marcin po zjedzeniu swojego steka Lloyd George z sosem pieczarkowym, smazonymi jabluszkami i okraszonego Whisky mial tak bloga mine, ze az wstyd...
Poza tym ogolnie Argentyna nam sie baaardzo podoba: ceny wreszcie jakies bardziej normalne, ludzie mili, jedzenie ze az slinka ciekne no i jakos tak bardziej europejsko. Tylko jezyk fatalny! Przez chwile mialam mala zalamke, jak po kilku prostych zdaniach nie bylam w stanie porozumiec sie z obsluga hostelu. Ale potem sie nieco pocieszylam, jak uslyszalam od innych turystow ze to mornalne i ze wszyscy maja ten sma problem. Postanowilam wiec mowic B A R D Z O W O O L N O I W Y R A Z N I E i okazalo sie ze to pomaga, bo wtedy oni zaczynaja rozumiec, ze tez musza mowic wolniej i wyrazniej.
Dzien w Salcie spedzilismy na kreceniu sie po miescie, ktore okazalo sie calkiem przyjemne, z parkami, malym ruchem ulicznym i drzewkami pomaranczowymi, rosnacymi wzdluz glownych ulic. Wieczor natomaist spedzilismy na hostelowym grillu, gaworzac z turystami i obluga hostelu (Marcin oczywiscie znowu zalapal sie na grubasnego steka..)..